Bike Expo 2025 i rowerowy raj w Niemczech - czego możemy się nauczyć?
# Teaser
Ale było to ciekawe doświadczenie – wydrukować podcast.
Prezentowanie tego [motorowerów elektrycznych] na targach rowerowych moim zdaniem jest antypromocją aktywnej mobilności i bezpieczeństwa.
# Intro
Cześć, witam Was w podcaście "Rowery dla umysłu", gdzie rower jest czymś więcej niż najbardziej efektywnym środkiem transportu. Jestem Rafał Sobolewski i zapraszam Was w kolejną inspirującą podróż na dwóch kółkach. Partnerem tego podcastu jest Fundacja POMBA, która wspiera i propaguje rozwój zrównoważonego kolarstwa górskiego w Polsce oraz prowadzi szkolenia z techniki jazdy w terenie.
Cześć, witam was w 15. odcinku podcastu i znowu wjeżdża solóweczka. Tak się złożyło, że w tym miesiącu, w kwietniu, mega dużo się działo u mnie – i rodzinnie, i zawodowo, co sprawiło, że nie bardzo miałem jak nagrać. Sprawiło to, że nie miałem możliwości nagrywania przez ostatnie dwa tygodnie, a że teraz i święta, i majówka, to ciężko się umówić z gośćmi. Tak więc wjeżdża solóweczka, ale w sumie dobrze się składa. Mam dwa tematy, co do których mam pewne przemyślenia, którymi chciałem się z wami podzielić. A statystyki odcinka ósmego, który również był solówką, pokazują, że też chętnie słuchacie tego typu odcinków.
Tak więc zaczynamy.
# Bike Expo
Te dwa tematy, o których wspomniałem, które wiozę w dzisiejszym odcinku w sakwie rowerowej, to: relacja z Bike Expo – Narodowego Testu Rowerów z początku kwietnia z Warszawy oraz moje przemyślenia po nieplanowanym, ale bardzo fajnie spędzonym tygodniu na turystycznych szlakach rowerowych w Niemczech, w landzie Nadrenia-Palatynat.
Zaczynamy od Bike Expo, czyli relacji z targów rowerowych – Narodowego Testu Rowerów, który odbył się w pierwszy weekend kwietnia w Warszawie na Stadionie Narodowym. Była okazja, żebym w końcu przejechał się rowerem cargo i innymi typami rowerów, którymi do tej pory nie miałem okazji jeździć. Fajnie się, muszę przyznać, jeździ po płycie Stadionu Narodowego. Jest klimacik, aczkolwiek pogoda była może nie do końca zachęcająca, bo z jednej strony [nie] dopisała – było mega zimno, wietrznie w Warszawie, z odczuwalną temperaturą poniżej zera, co sprawiło, że ludzie chętnie przyjechali na targi do środka, do budynku, bo to nie był weekend na spędzanie czasu na zewnątrz raczej. Natomiast same testy rowerów odbywały się na płycie boiska, na płycie stadionu. Było tam bardzo chłodno, tak więc podziwiam tych wystawców, którzy musieli tam stać godzinami, bo rzeczywiście bez ruchu na rowerach było bardzo zimno. Na szczęście ten wiatr był ograniczony przez stadion, bo był zamknięty.
Oprócz testów rowerów, do których jeszcze wrócę, były różne prezentacje, przemówienia. Nie byłem na wszystkich, bo jednak większość dotyczyła bardziej kolarstwa niż rowerów, turystyki rowerowej czy aktywnej mobilności. Natomiast z tych, na których byłem, to moim zdaniem najciekawszą przedstawił Napoleon Bryl, którego możecie kojarzyć z bloga "Rowerem z dzieckiem". Napoleon bardzo fajnie, rzeczowo, merytorycznie opowiadał o tym, jak w rodzinie z dzieckiem "wydziedziczyli" samochód na rzecz rowerów elektrycznych, w tym roweru cargo. Pokazywał, w jakich sytuacjach, jakich rowerów używali i przedstawił bardzo racjonalne argumenty w miłej formie, czemu to się opłaca ekonomicznie i zdrowotnie. Najciekawsze, że żadnym z tych argumentów nie była ekologia.
Drugą ciekawą prezentacją, na której miałem przyjemność uczestniczyć, była prezentacja Hani z "Bajkowego Roweru", która wspólnie z Sebastianem z Koloride omawiali, jak przygotować rower do sezonu i wypraw rowerowych, zarówno tych małych, jak i dużych. Było kilka ciekawych tipów, o których nie wiedziałem. No i w ogóle bardzo przyjazna, bardzo fajna ekipa – zarówno Hania, jak i Koloride, którzy współpracują ze sobą. Bardzo sympatyczne osoby. Pozdrawiam serdecznie, bo troszkę mieliśmy okazję porozmawiać i też przejechać się tym rowerkiem od Koloride. To są świetne, piękne, kolorowe rowery robione u nas w Polsce, w Poznaniu. Tak więc polecam serdecznie sprawdzić ich ofertę.
Oprócz rowerku Koloride, to tak jak wspomniałem już wcześniej, udało mi się przejechać w końcu rowerem cargo od Riese & Müller. Szkoda, że nie było więcej tego typu rowerów na targach, bo zdecydowanie jest to przyszłość aktywnej mobilności, na pewno w miastach. Jak się jechało tym rowerem? Wymaga trochę wprawy na początku, ale po przejechaniu kilkuset metrów już się bardzo łatwo z tym odnaleźć. Inaczej się skręca niż na klasycznym rowerze, bo jednak to przednie koło jest daleko z przodu od kierownicy, ale naprawdę bardzo fajnie śmiga się tym rowerem.
Drugim ciekawym, w sumie też rowerem cargo, ale innego typu, czyli longtail – taki z długim, bardzo dużym bagażnikiem z tyłu – też miałem okazję się przejechać. To był rower od VelodeVille, niemieckiej firmy. Jest to, wydaje mi się, dobra alternatywa dla takich klasycznych cargo, jak ktoś np. nie ma gdzie trzymać takiego długiego, dużego cargo albo ma małą windę w budynku, bo niestety te rowery cargo klasyczne nie do wszystkich wind wejdą w budynkach mieszkalnych. A takim longtailem bardzo komfortowo byłem w stanie przewieźć i ciężki plecak na przednim koszyku, przednim bagażniku, i Anię na tylnym. Ania wspominała, że było jej bardzo wygodnie. Wszelkie filmy i zdjęcia z tych przejazdów znajdziecie w moim newsletterze, w najnowszym wydaniu, więc serdecznie polecam. Jeśli jeszcze nie subskrybujecie mojego newslettera, to zapiszcie się, jest link w notatkach do tego odcinka. Wracając jeszcze do tego longtaila, później widziałem, że bardzo fajnie jest on zbudowany dla rodzin z dziećmi, bo ten bagażnik z tyłu jest przystosowany, żeby przewozić dwójkę dzieciaków i one mogą siedzieć jakby przodem do siebie. Czyli jeden dzieciak siedzi przodem do kierunku jazdy, jakby na tyle tego bagażnika, a w przedniej części bagażnika tyłem do osoby kierującej rowerem siedzi drugi dzieciak. Siedzą naprzeciwko siebie. Dzięki temu zarówno jedno, jak i drugie dziecko ma ciekawe widoki, bo nie zasłaniają im plecy osoby kierującej rowerem.
Innym ciekawym typem roweru, którym miałem pierwszy raz okazję się przejechać, był składak – składak Brompton, chyba najbardziej znany ze współczesnych składaków, z małymi kółeczkami, ale bardzo lekki, bardzo elegancki. Rzeczywiście przyjemnie się jechało. Myślę, że do miasta, z dobrą infrastrukturą rowerową, gdzie nie trzeba pokonywać jakichś nierówności, krawężników, tego typu rowery jak najbardziej się sprawdzą. Chociaż takim najlepszym use case'em chyba dla tego typu składaków jak Brompton jest jednak przemieszczanie się takim transportem multimodalnym, czyli np. dojeżdżamy rowerem do przystanku, składamy rowerek, wsiadamy z tym rowerem do tramwaju, pociągu czy jakiejś innej komunikacji zbiorowej i potem znowu dojeżdżamy tym rowerem gdzieś. Możemy go łatwo złożyć w taki mały bagaż podręczny. Dzięki temu możemy go zabrać zawsze ze sobą. Oczywiście ma to swoje zastosowanie. Zresztą Tadeusz Micker w odcinku o Poznaniu opowiadał, że też ma taki rower właśnie do wycieczek do różnych miast. No i wersją elektryczną takiego składaka od Beon Bikes też miałem okazję się przejechać. Oczywiście jest on cięższy niż taki klasyczny Brompton, więc to składanie i chodzenie z nim nie jest aż tak wygodne jak z Bromptonem, ale dzięki temu, że jest elektryczny, to wiadomo, powiększa nam zasięg, jaki możemy wygodnie i w jakimś tam racjonalnym czasie przejechać.
No i było też stoisko Gazelle, bardzo fajnej, holenderskiej firmy z rowerkami. I takim elektrycznym trekkingiem od Gazelle też mieliśmy okazję sobie pojeździć. Dużo, chyba najwięcej tym rowerkiem, najdłuższe dystanse tym rowerkiem przejeżdżaliśmy na tym stadionie i myślę, że to bardzo fajna opcja do takiej klasycznej turystyki rowerowej. Bardzo nam się spodobał ten patent Gazelle na regulowany mostek, że możemy bardzo łatwo, bez żadnego odkręcania śrub, regulować sobie kąt nachylenia mostka i kierownicy, co właśnie może się przydawać na długich trasach, dla ergonomii, żeby sobie dostosować pod siebie lub zmienić trochę pozycję po kilkudziesięciu kilometrach. Tak więc myślę, że takie elektryczne trekkingi to jest rzeczywiście przyszłość turystyki rowerowej. Zresztą po tych targach miałem okazję jeździć rowerem tydzień w Niemczech po szlakach rowerowych i bardzo dużo tego typu rowerów widać tam na szlakach.
OK, czyli mamy prezentacje, mamy testy rowerów. Oczywiście były też stoiska różnych firm rowerowych bądź związanych w jakiś sposób z branżą rowerową. Tak więc były to dwa intensywne dni ciekawych rozmów, poznałem mnóstwo twórców akcesoriów, twórców aplikacji i kontentu. Oczywiście był też Kacper Goliński z Roweroplanera, z którym nagrywałem 12. odcinek podcastu, a także miałem okazję poznać Wojtka Ossowskiego, który w czasie targów właśnie wystartował ze swoim nowym projektem, czyli serwisem dla serwisów rowerowych, serwisem internetowym – taką bazą, taką wygodną bazą danych o serwisach rowerowych, która może zawsze się przydać, gdy jesteśmy gdzieś w trasie, żeby szybko znaleźć serwis w pobliżu, który ma w swoim katalogu usługę naprawy jakiejś konkretnej części, jakąś konkretną usługę serwisową, której akurat potrzebujemy. Serwis to jest napravelo.pl, więc pozdrawiam serdecznie Wojtka i zajrzyjcie tam sobie na jego stronkę.
No i były też różne regiony Polski, czy też nawet Hiszpania miała swoje stoisko, gdzie promowały się ze swoimi regionami turystyki rowerowej. A z polskich regionów były Małopolska, Dolny Śląsk, województwo śląskie oraz mazowieckie. Oczywiście na stoisku Małopolski trochę czasu spędziłem, bo można było tam spotkać Jarka Tarasińskiego, którego pewnie kojarzycie z odcinków 10 i 11. No i były tam tłumy generalnie. Jak tak się przysłuchiwałem rozmowom Jarka z ludźmi odwiedzającymi targi, to okazało się, że opowiadał w dużej mierze to samo, co mówił u mnie w podcaście. W związku z tym pomyślałem – "To też są potencjalni słuchacze podcastu", więc na drugi dzień wydrukowałem podcast z Jarkiem, a mianowicie wydrukowałem post z Instagrama promujący ten odcinek z cytatem Jarka z tego odcinka oraz dorzuciłem QR kod kierujący do tego odcinka i zostawiłem to na stoisku Velo Małopolska. Myślę, że to była ciekawa sytuacja win-win-win, gdzie osoby zainteresowane infrastrukturą rowerową Małopolski mogły po rozmowie z Jarkiem jeszcze zgłębić temat w podcaście, a Jarek miał miejsce do odsyłania osób: "Słuchajcie, jak chcecie się więcej dowiedzieć, to opowiadałem o tym tutaj przez ponad godzinę w dwóch odcinkach". No a ja może dzięki temu zyskałem słuchaczy. Tak więc jeśli jesteście słuchaczami, którzy dowiedzieli się o "Rowerach dla umysłu" na targach Bike Expo, dajcie znać. Jestem ciekaw, czy to w jakiś sposób zadziałało, ale było to ciekawe doświadczenie – wydrukować podcast.
Dobrze, przejdźmy teraz może do mniej pozytywnych rzeczy na temat targów. Wspomniałem już, że była bardzo duża dysproporcja zarówno w stoiskach, jak i wystąpieniach między ofertą skierowaną, wydaje mi się, do amatorów kolarstwa jako uprawiania sportu, kontra ofertą dla entuzjastów aktywnej mobilności miejskiej czy samej turystyki rowerowej. No i nie uważam, żeby to było dobre. Z tego, co słyszałem, rok wcześniej ta dysproporcja nie była aż tak duża. Tak więc nie wiem, czy to idzie w dobrym kierunku. Gwiazdą targów był Czesław Lang, wiadomo, znany kolarz. Pojawił się też Tomasz Marczyński, również jeden z wielkich polskich kolarzy. Ale tak się zastanawiam, czy jeśli chcemy iść w kierunku trafiania do młodych adeptów kolarstwa, żeby wychować nowe pokolenie Czesławów Langów, Tomaszów Marczyńskich, Rafałów Majków czy Kasi Niewiadomych, to jasne, promowanie sportu jest potrzebne. Ale właśnie brak promocji aktywnej mobilności, czyli tworzenia bezpiecznej infrastruktury rowerowej, żeby dzieciaki mogły na co dzień jeździć rowerem do szkoły, czy na spotkania ze swoimi kolegami, koleżankami – to myślę, że na tym przede wszystkim powinno zależeć właśnie środowisku kolarskiemu. Bo to właśnie w Danii czy Holandii dzieciaki mają takie warunki. Wydaje mi się, że dzięki temu ten narybek, z którego czerpią kluby kolarskie tamtejsze, jest dużo większy i mają dużo większe szanse na wychowanie kolejnych Jonasów Vingegaardów czy Demi Vollering. Zresztą Tomasz Marczyński w swojej książce "Loco" wspominał, że on na swoje treningi kolarskie dojeżdżał rowerem – góralem z lat 90. Tak więc myślę, że to jest we wspólnym interesie zarówno środowiska kolarskiego, jak i tego promującego aktywną mobilność, żeby jednak promować tę aktywną mobilność, bo oba środowiska, w zasadzie wszyscy na tym korzystają, nie tylko oba środowiska, ale całe społeczności.
Ok, kolejną rzeczą, której mi trochę brakowało, to było mało stoisk z takimi przydatnymi akcesoriami właśnie do rowerów miejskich, czy rowerów turystycznych, czy też nawet sportowych. Na przykład Ania szukała sobie nowego siodełka do roweru miejskiego. Nie było żadnych stoisk z siodełkami tego typu. Ja chciałem sobie potestować różne trenażery i aplikacje do nich. Były takowe, ale one były jakby uzupełnieniem stoisk firm z jakimiś innymi rzeczami, czy na przykład ofertą hotelu, czy jakimś nowym typem napędu. Trenażer jakiejś innej, trzeciej firmy był wykorzystany, żeby móc przetestować sobie ten typ napędu, ten typ przełożenia, ale o samych trenażerach czy aplikacjach do nich nic nie mogłem się dowiedzieć na tych stoiskach, więc tego mi zabrakło. Liczyłem, że może będzie coś od Schwalbe, niemieckiej firmy produkującej opony, która w tamtym roku wypuściła jakiś nowy typ wentylu, który jest kompatybilny z Presta i Schrader, ale jest dużo łatwiejszy w obsłudze. Tak więc szkoda, że tego nie było.
No i druga sprawa, na którą muszę ponarzekać, to jednak obecność na targach producentów motorowerów elektrycznych. Były one prezentowane na targach rowerowych tak jak rowery. Były tam motorowery, motocykle elektryczne, z tablicami rejestracyjnymi. Uważam, że jest to bardzo szkodliwe, bo taki sprzęt, wiemy, że w głównej mierze jest używany przez kurierów dowożących jedzenie. On bardzo obniża poziom bezpieczeństwa na drogach dla rowerów, jak i chodnikach. I prezentowanie tego na targach rowerowych moim zdaniem jest antypromocją aktywnej mobilności i bezpieczeństwa. Nie powinno mieć miejsca na targach rowerowych. To nie są rowery. Musimy to jasno rozgraniczyć, bo nie służy to rozwojowi ruchu rowerowego. Na przykład na targach turystyki rowerowej w Szczecinie, o których opowiadałem w ósmym odcinku, też były takie motorowery, ale było to jedno stoisko i każdy z tych motorowerów był jasno oznaczony, miał tablicę rejestracyjną. Tak, czyli było jasne rozgraniczenie, że to nie jest rower. Można było się przejechać takim pojazdem, ale było jasno powiedziane, nie było w żaden sposób sugerowane, że to są zwykłe rowery i że to jest jedna grupa produktów. Tutaj niestety było trochę tych stoisk i były też tego typu pojazdy dla dzieciaków. Naprawdę, nie idźmy proszę w tym kierunku. Z dobrych wiadomości w tym temacie, ostatnio widziałem, że krakowska policja w końcu skonfiskowała 11 tego typu pojazdów i również mają w przyszłości dostać sprzęt do sprawdzania tego typu pojazdów, czy one rzeczywiście spełniają definicję roweru, czy nie. No, ale brawa dla krakowskiej policji, za w końcu zastosowanie elementarnych zasad logiki i odwagę, że w końcu biorą się za ten problem. Tak więc czekamy na resztę, resztę drogówek w całym kraju, żeby również wzięły się za ten problem i stosowały zasady elementarnej logiki, konfiskując takie pojazdy, jeśli widzimy, że kierujący takim pojazdem jedzie po drodze dla rowerów lub chodniku i bez pedałowania utrzymuje prędkość bądź przyspiesza. Wszelkie zdjęcia i filmy z tego oczywiście w najnowszym wydaniu mojego newslettera, jak już wspominałem.
# Niemieckie trasy rowerowe
A teraz przenieśmy się za zachodnią granicę, do landu Nadrenia-Palatynat. Miałem okazję przez tydzień pojeździć rowerem po tym landzie. Były to okolice Moguncji, czyli Mainz, i Frankfurtu nad Menem. Może zacznijmy od samego Frankfurtu, bo jeden dzień właśnie wybraliśmy się z Anią tam na wycieczkę, żeby pozwiedzać to miasto. Oczywiście dużą część zwiedzania odbyliśmy na rowerze. Nie braliśmy roweru ze sobą, bo we Frankfurcie jest rower miejski. Nawet dwa systemy są: jest Nextbike i jakiś inny. My, że już mieliśmy aplikację Nextbike'u, to skorzystaliśmy z tych rowerków. Muszę przyznać, że sama infrastruktura rowerowa nie była jakoś... Oczywiście to jest tylko subiektywne moje zdanie po jednym dniu, więc dowód anegdotyczny. To nie są rzetelne dane, tylko spostrzeżenia. Miejcie to na uwadze. Infrastruktura rowerowa nie wydała mi się jakoś dużo lepsza niż w Poznaniu. Trafiliśmy tam w takim szerszym centrum na dwie ulice rowerowe, czyli takie ulice, gdzie prędkość samochodów jest ograniczona fizycznymi elementami, projektem ulicy, do 30 km/h. Często jest to ruch jednokierunkowy dla samochodów i samochody mają zakaz wyprzedzania rowerzystów. Tak więc na dwie takie ulice rowerowe natrafiliśmy i się nimi przejechaliśmy. Rzeczywiście jest to bardzo fajny typ infrastruktury. Swobodnie jedzie się całą szerokością ulicy i ruch jest płynny, również samochodów.
Ale co jeszcze ciekawego zwróciło moją uwagę? Bardzo ciekawie mają oznakowane przejazdy dla rowerów na skrzyżowaniach. Piktogramy rowerów na tych przejazdach nie są wymalowane tak na czerwono jak u nas, ale jest oznaczony pas dla rowerów biegnący przez skrzyżowanie. I piktogram roweru jest obrócony o 90 stopni w stosunku do rowerzysty jadącego tym pasem. Jest on obrócony o 90 stopni, żeby był czytelny dla kierowcy samochodu, który przecina ten pas. Czyli one są obrócone w ten sposób, że są skierowane do kierowców samochodów, którzy przecinają właśnie ten pas. Pierwszy raz coś takiego widziałem i rzeczywiście wydaje się, że ma to sens, bo jednak rowerzysta wie, jak ma jechać. Raczej to nie jest problem, a to właśnie kierowca ma zobaczyć, że tu ma spodziewać się osób przejeżdżających na rowerach.
Dużą część wycieczki rowerowej, którą odbyliśmy we Frankfurcie, to była w sumie jazda wzdłuż rzeki, wzdłuż Menu. Tamtędy biegnie szlak EuroVelo 4. No i tak, większość trasy wzdłuż rzeki jest bardzo przyjemna, fajnie zrobiona wśród drzew, z dobrą nawierzchnią i bardzo dobrze oznaczona. Natomiast co odróżnia chyba tutaj Frankfurt i pewnie Niemcy od Polski, to jednak to, że jak jest most kolejowy – mijaliśmy dwa mosty kolejowe – to przy obu mostach kolejowych była możliwość przemieszczania się nimi dla rowerzystów. I właśnie na drugi most, który mijaliśmy, skorzystaliśmy z tej opcji i przejechaliśmy na drugą stronę rzeki. Tak więc jasne, może podjazdy są trochę strome, ale jest taka możliwość, żeby tymi mostami kolejowymi, jak już się uda podjechać, to wygodnie i bezpiecznie, z dala od samochodów przejechać rowerami na drugą stronę rzeki. To w ogóle powinien, tak jak już mówiłem w poprzednich odcinkach, być standard, że przy mostach kolejowych, szczególnie w miastach, powinny być dostępne przejścia dla pieszych i przejazdy dla rowerów przez te mosty.
Bardzo ważną rzeczą w tym poruszaniu się rowerem w Niemczech jest jednak to, że zachowania kierowców robią różnicę w komforcie poruszania się rowerem po mieście, bo te zachowania są diametralnie dużo, dużo, dużo lepsze i komfortowe dla rowerzysty niż w Polsce. I tak jak wspominałem, infrastruktura rowerowa nie była jakaś mega imponująca w porównaniu do Poznania. Były też fragmenty, gdzie jechaliśmy po prostu pasem rowerowym w jezdni, nawet obok miejsc parkingowych, co nie jest dobrą praktyką. Już wiemy, już to ustaliliśmy w wielu odcinkach. Natomiast mimo to, że jeździliśmy taką infrastrukturą nie do końca bezpieczną, nie do końca w holenderskim standardzie, to jednak te zachowania kierowców sprawiają, że nie jest na tej infrastrukturze aż tak niebezpiecznie. I naprawdę dało się odczuć, że kierowcy widzieli nas na rowerach, zwalniali odpowiednio wcześnie i nie podjeżdżali nam pod samo tylne koło. Nie dało się odczuć w żadnym momencie presji od kierowcy, że musi trochę wolniej pojechać z tego tytułu, że przed nim jedziemy. W jednym momencie, kiedy jechaliśmy pasem rowerowym, pas rowerowy szedł na wprost razem z pasem ruchu dla samochodów po jego lewej stronie, ale po prawej pojawił się pas do skrętu w prawo. Część samochodów skręcała w prawo, jak my jechaliśmy prosto pasem rowerowym, więc musiały przeciąć ten nasz pas rowerowy. Rzeczywiście dwa samochody zwolniły odpowiednio wcześnie i zachowały odpowiedni dystans, żeby nawet zmieniając ten pas, przecinając ten pas rowerowy za nami, zachować odpowiedni dystans, żeby dla nas było to komfortowe. Tak więc jest ta różnica i dużo jeszcze w tym, jak jeździmy u nas samochodami, jest do zrobienia z punktu widzenia bezpieczeństwa ruchu rowerowego.
Natomiast co jeszcze zwróciło naszą uwagę, to to, że jednak bardzo dużo widać tam na ulicach i rowerów cargo, i kobiet jeżdżących rowerami, czy to cargo, czy innymi. Dużo jest też rowerów elektrycznych, takich miejskich. Tak więc widać, że to jest właśnie przyszłość. Fajnie się tam patrzyło na tych ludzi śmigających na rowerkach, ubranych nie "na sportowo", tylko właśnie tak, jak mawiał Napoleon Bryl, że on się zawsze ubiera stosownie do celu podróży, a nie do środka transportu.
Teraz wyjedziemy z miasta i pojedziemy na wieś. Ponieważ resztę tygodnia spędziliśmy w małych miejscowościach, głównie wzdłuż szlaku rowerowego Nahe-Radweg. Nache to jest taka rzeka, która wpada do Renu, największej chyba rzeki w Niemczech. No i wzdłuż niej jest taki szlak rowerowy, w którego pobliżu mieliśmy swoją miejscówkę. I muszę przyznać, że o ile infrastrukturę rowerową w mieście, we Frankfurcie, można w jakiś sposób porównać do tej w Polsce, w Poznaniu, to poza dużymi miastami w Niemczech ona dalej utrzymuje bardzo dobry poziom. No a wiemy, jak to jest w Polsce poza dużymi miastami. To najwyżej turystyczne trasy zachodniopomorskie i w Małopolsce utrzymują poziom. Ale to tylko główne szlaki. A tam widać, że to wszystko jest przemyślane. I rowerem bardzo komfortowo można poruszać się również po małych miejscowościach, po jakichś małych miasteczkach, wioskach. Bardzo dużo jest wykorzystania wałów i tras wzdłuż rzek, które też nie zawsze biegną po koronie wału, ale np. obok wału, czy też różnych dojazdów do pól dla rolników, czy przez pola winogron, które rosną na różnych pagórkach, górkach. I to nie jest tak, że takie pole winogron jest ogrodzone i nie da się tam przejść, tylko normalnie mamy drogę asfaltową przez środek takiego pola winogron i można nią jechać rowerem, mimo że być może jest to teren prywatny.
No i tak, bardzo dużo jest właśnie takich dróg – czy to dojazdowych do pola dla rolnika, czy do tych pól winogron. I one są z asfaltu, bo jak wiemy, asfalt jest najlepszą nawierzchnią, też z punktu widzenia ekologii na terenach zielonych. Wiem, że to brzmi trochę nieintuicyjnie, ale pisałem też o tym w jednym z wydań newslettera i tam jest ładnie wytłumaczone, dlaczego tak się dzieje. Niemcy to wiedzą, bo to właśnie Niemcy przeprowadzali takie badania. Jest tam rzeczywiście dużo wąskich asfaltowych dróg, które nie są de facto drogami dla rowerów. Nie są tak oznaczone, bo one są właśnie jakimiś drogami dojazdowymi, czy to do jakiejś posesji, czy pól, tak jak wspomniałem. Ale właśnie one są bardzo mądrze wykorzystane do prowadzenia ruchu rowerowego, bo jest to tam bardzo komfortowe. Ruch samochodowy czy traktorów jest tam bardzo niewielki, a myślę, że rowerów jest tam większy, tak przynajmniej z moich obserwacji wynika.
No i tak, po lesie też można jeździć rowerem w Niemczech, natomiast tam można jeździć tylko po szlakach, nie tak jak u nas, że możemy jeździć po całym lesie, po dowolnym miejscu w lesie, po ściółce leśnej. Tam można oczywiście jeździć tylko po szlakach, wytyczonych drogach, więc to trzeba mieć na uwadze. Takie dzikie enduro tam nie wchodzi w grę.
W tym miejscu warto przypomnieć, że partnerem tego podcastu jest Fundacja POMBA. A jako słuchacze "Rowerów dla umysłu" macie 6% rabatu na szkolenia grupowe z techniki jazdy w terenie. Kod zniżkowy to "rowerydlaumyslu", pisane razem małymi literami i bez polskich znaków. Kod jest ważny do końca 2025 roku. A o samych szkoleniach i moich doświadczeniach z nimi opowiadaliśmy wspólnie z Agnieszką Jurewicz w pierwszym i drugim odcinku podcastu.
Natomiast jeśli chodzi o oznaczenia szlaków, to jest przepaść pomiędzy Polską [a Niemcami]. Na każdym dosłownie skrzyżowaniu, gdzie odchodziła jakaś droga w bok, możliwość zjazdu, było oznaczenie, którędy biegnie szlak. A jeśli to było skrzyżowanie z jakąś drogą, która jest typowo dostosowana pod ruch rowerowy – tak jak mówiłem, niekoniecznie była to droga dla rowerów, tylko jakieś dojazdy do pola itd. – to było to świetnie oznaczone. Zwykle był słupek z oznaczonymi trzema kierunkami. Dwa z nich to były kierunki, którymi biegnie szlak w jedną i w drugą stronę. Były [podane] najbliższe miejscowości i odległości kilometrowe do nich. A pod tymi prostokątami zakończonymi taką ostrą jakby strzałką po jednej ze stron było kwadratowe logo i nazwa szlaku. To ciekawe oznaczenie, bo wtedy każdy szlak może mieć swoją identyfikację wizualną, a jednocześnie całe oznakowanie w całych Niemczech jest spójne. Bardzo ciekawy koncept. To nie jest tak jak u nas, że wszystko jest na pomarańczowo, tylko te znaki są biało-zielone, a pod spodem jest kwadracik z identyfikacją, z logiem danego szlaku, i one są w różnych kolorach. Natomiast przy każdym takim skrzyżowaniu, gdzie był jeszcze [dodatkowy] ruch rowerowy i był ten trzeci kierunek, to zwykle ten trzeci kierunek pokazywał, gdzie możemy dojechać, odbijając teraz w bok z tego szlaku. Tak więc naprawdę bardzo rzadko tam trzeba było wyciągać mapę. Po prostu można było jechać według znaków. A żeby zaplanować wycieczkę, to bardzo przydatny okazał się oczywiście Roweroplaner Kacpra Golińskiego, o którym mieliście okazję posłuchać w 12. odcinku, i bardzo fajnie nam zadziałał tu do planowania wycieczek.
Kolejną fajną rzeczą na tych szlakach, czy przynajmniej na tym szlaku i okolicznych – czyli na Nahe-Radweg i właśnie okolicznych, lokalnych – było to, że wzdłuż szlaku co jakiś czas pojawiały się ławeczki do odpoczynku, ale takie zwykłe, proste, drewniane ławeczki, nie jakieś fancy. To nie były takie jak np. teraz się tworzy na Pomorzu Zachodnim przy głównych trasach rowerowych, takie MOR-y, czyli Miejsca Obsługi Rowerzystów, gdzie mamy wiatę, dużą ławeczkę ze stołem itd.. Tylko było tam częściej, ale po prostu proste ławeczki i one są oczywiście wystarczające, żeby sobie zrobić krótki odpoczynek, coś zjeść, napić się, podelektować się ciekawymi widokami.
No i jak już na przykład taką trasą rowerową na szlaku dojeżdżaliśmy do skrzyżowania z drogą dla samochodów, to przejazdy są tam jasno oznaczone, że jednak poza terenem zabudowanym rowerzysta nie ma pierwszeństwa. Mimo to, że nie mieliśmy pierwszeństwa i znaki pionowe jasno to nam pokazywały – my mieliśmy znaki STOP czy "ustąp pierwszeństwa" jadąc drogą dla rowerów, szlakiem rowerowym – to i tak kierowcy puszczali. Natomiast co zwróciło mocno moją uwagę, to że jechaliśmy raz właśnie szlakiem rowerowym – drogą dla rowerów, którą szlak rowerowy prowadził akurat na tym odcinku. I ta droga dla rowerów przecinała drogę dla samochodów, a tą drogą dla samochodów były łącznice do i z drogi ekspresowej. Samochody, które wjeżdżają na drogę ekspresową, miały ogromny piktogram na tej jezdni, na tej łącznicy, że mogą spodziewać się zaraz rowerzystów, jeszcze zanim się włączą do ruchu na drodze ekspresowej. A wiadomo, że w tym momencie... ok, to było tuż przed tym ostatnim łukiem przed włączeniem się na drogę ekspresową, więc ok, te prędkości tam jeszcze nie osiągały prędkości drogi ekspresowej. Ale tak, były takie przejazdy dla rowerów, oczywiście oznaczone, jasno oznaczone, że to samochody tutaj mają pierwszeństwo, bo wiadomo, nikt nie będzie się zatrzymywać na łącznicy włączającej ruch samochodowy do głównej jezdni drogi ekspresowej. Natomiast dało się to zrobić i nikt nie ma z tym problemu, że to jest niebezpieczne czy ogranicza w jakiś sposób świętą przepustowość dla samochodów. Byłem w szoku, że coś takiego jest, ale działa to, tam funkcjonuje normalnie, więc da się to zrobić i nie ma z tym żadnego problemu. Zdjęcia tego i wszelkich rzeczy właśnie, tych oznakowań, ciekawych kawałków infrastruktury, o której mówię, oczywiście będą w newsletterze w przyszłym tygodniu.
No i tak, wspominałem o małych miejscowościach, o wsiach, o małych miasteczkach. One w zasadzie nie potrzebują dużo infrastruktury rowerowej. Jeśli jakaś jest, to zwykle jest to wykorzystanie takich naturalnych ciągów jak wzdłuż torów kolejowych czy rzek. Natomiast na samych ulicach tych miasteczek czy wsi infrastruktura jest niepotrzebna, bo ruch jest mądrze uspokojony, czy to poprzez taką szykanę na wjeździe i wyjeździe z miejscowości. Ta szykana to jest po prostu taka wielka wyspa w ciekawym kształcie a la zakręconej łzy, gdzie pośrodku rosną drzewa i ona zmusza kierowców do zwolnienia do 30 km/h. Przez całą miejscowość jest 30 km/h i też są różne potem czy to wyniesienia jezdni, czy co jakiś czas miejsca parkingowe, czy drzewa w skrajni jezdni, które ograniczają tę prędkość samochodu. Dzięki temu rowerzystom bardzo wygodnie się porusza po tej głównej jezdni, głównej drodze przez miejscowość. Więc tak jak mówię, w miejscowościach nawet nie trzeba tworzyć dedykowanej infrastruktury rowerowej, tylko osiąga się to przez mądre uspokojenie ruchu samochodowego.
No i co jeszcze zwraca uwagę? To jest zachowanie na szlaku rowerowym, na drodze dla rowerów – zachowanie zarówno pieszych, jak i rowerzystów. Była taka sytuacja, że jechaliśmy właśnie tym szlakiem Nahe-Radweg, w górę rzeki. Był fragment przez miejscowość, właśnie wzdłuż rzeki, i był oznaczony jako droga dla pieszych i rowerów. No i my jechaliśmy w jednym kierunku i widzieliśmy, że z naprzeciwka idą piesi (albo oni szli w naszym kierunku, zresztą nie jest to istotne). Dojeżdżaliśmy do dwójki osób idących na piechotę, a z naprzeciwka też jechała dwójka rowerzystów. No i okazało się, że my się zatrzymaliśmy, żeby przepuścić tamtych rowerzystów z naprzeciwka i tych pieszych dopiero wyprzedzić na spokojnie potem. Ta dwójka rowerzystów też się zatrzymała, żeby przepuścić nas, a piesi też się zatrzymali, żeby zrobić miejsce nam czy tej dwójce rowerzystów, bo też widzieli, że rowerzyści się zbliżają. Więc każdy na siebie uważał i był uprzejmy dla innych, chciał przepuścić. Była ciekawa sytuacja, że wszyscy się zatrzymaliśmy w miejscu i się tylko uśmiechnęliśmy do siebie.
A jeśli chodzi o zachowania tylko rowerzystów na tych drogach rowerowych, to widać, że jest tam zwyczaj taki, że jak już dojeżdża się do rowerzysty, którego się będzie wyprzedzać, bo się jedzie szybciej, to już z daleka daje się sygnał dzwonkiem, że zaraz będę wyprzedzać. I działa to bardzo dobrze. No i też muszę przyznać, że zachowanie tak zwanych kolarzy amatorów, którzy sobie śmigają, wiadomo, większymi prędkościami na szosach czy gravelach, też jest nieporównywalnie dużo lepsze niż u nas w Polsce. Jak się mija takiego kolarza amatora, czy jak nas wyprzedza, to naprawdę zachowuje duży dystans, a jak nie ma miejsca, żeby zachować duży dystans, to zwalnia. Bezpieczeństwo i komfort, szacunek do innych jest ważniejszy niż sportowe wyniki takiego kolarza amatora. I to się daje odczuć. To jest po prostu inny poziom.
No i co raduje moje serce, to to, że mnóstwo ludzi tam jeździ w każdym wieku. Mnóstwo osób starszych widać, że korzysta z tej infrastruktury i jeździ sobie rowerkami, obładowanymi sakwami, czy to na zakupy, czy to po prostu turystycznie. No i większość jest na elektrykach, głównie trekkingowych, chociaż też MTB, bo te okolice, gdzie tam byliśmy, to już lekkie górki się zaczynają. Więc też pojawiały się rowery MTB. Natomiast my poruszaliśmy się tam po tych szlakach rowerkiem elektrycznym – składakiem elektrycznym, chyba jednym z pierwszej generacji: rowerek Activelo Alu Electro Faltrad Sport, 20-calowe koła. Oczywiście jest to chyba jeden z najprostszych składaków elektrycznych, który, jak sobie sprawdziłem potem w internecie, kosztował 1200 euro. Jest to już model pięcioletni, więc ten silnik elektryczny nie był w korbie, tylko w tylnym kole, więc responsywność nie była zbyt duża. Teoretycznie według specyfikacji zasięg tego silnika był 65 kilometrów. Natomiast najdłuższą trasę, jaką zrobiliśmy, to 48 kilometrów i 434 metry przewyższenia. Myślę, że ten rower nie jest przystosowany aż do takich przewyższeń, natomiast dał radę bez problemu. Wiadomo, że tempo było mocno turystyczne. Mimo że to był elektryk, to ciężko było osiągać na nim duże prędkości. Jedyne, jak się dało, to trzeba było na maksa włączyć wspomaganie. To wtedy się dało osiągnąć duże prędkości, ale przy takiej jeździe ze wspomaganiem na maksa bateria pewnie dużo szybciej by padła. Tak więc dla nas to było nowe doświadczenie, bo nigdy takimi rowerkami [nie jeździliśmy] – pierwszy raz jeździliśmy takimi rowerkami na targach i pewnie za dzieciaka gdzieś tam na rowerze dziadka, gdzie były takie składaki Wigry 3 chyba, czy coś takiego. Ale za dzieciaka jednak człowiek zwracał na co innego uwagę. My, wydaje mi się, że wyciskaliśmy maksa z tych rowerków, bo jednak to są małe koła, ale z drugiej strony jedzie się w prawie że wyprostowanej pozycji, więc bardzo komfortowo, wygodnie. Trzeba się tylko przyzwyczaić do tych turystycznych prędkości. To też jest ok. Bardzo fajnie spędziliśmy czas i odkryliśmy kawałek pięknych krajobrazów dzięki tym rowerkom, do których mieliśmy dostęp.
Mieliśmy okazję przejechać się też pociągami w Niemczech, żeby dostać się do Frankfurtu. No i tutaj też kilka spostrzeżeń. Są to oczywiście anegdotki, więc to nie są twarde dane ilościowe pokazujące, jak fajna jest kolej w Niemczech, tylko takie moje spostrzeżenia, więc miejcie to na uwadze. My byliśmy w małej miejscowości przy niezelektryfikowanej linii. I tak jak wspomniałem wcześniej, był to lekko górzysty teren, a mimo to były tam w rozkładzie jazdy w szczycie porannym i popołudniowym cztery pary pociągów na godzinę. Poza szczytem to były chyba dwie, no ale to i tak jest dużo więcej niż w Polsce. No i po tej linii, z tego co widziałem, zwykle śmigał taki dwuczłonowy, wygodny szynobus z dużymi oknami. Bardzo żwawo przyspieszał i szybko osiągał dużą prędkość. Tak więc podróż była nim bardzo komfortowa i ta częstotliwość sprawia, że rzeczywiście jest to sensowny środek transportu, bo widać, że dużo osób tam z tego korzysta. Jadąc do Frankfurtu, my podjeżdżaliśmy chyba 10 km do większej miejscowości i przesiadaliśmy się potem na inną linię, która również jest niezelektryfikowana. I tam już podjechał trzyczłonowy szynobus w potrójnym zestawieniu, czyli w sumie 9 członów. Również ta linia do Frankfurtu po części jest niezelektryfikowana. Ale znowu – był tłum ludzi na peronie, podjechał taki szynobus trzyczłonowy w potrójnym zestawieniu, czyli w sumie 9 członów, i nagle wszyscy weszli do pociągu i był luz, wszyscy mieli miejsca siedzące i w komfortowych warunkach dojeżdżaliśmy do Frankfurtu. Duże okna są w tych szynobusach, można podziwiać widoki bardzo fajnie.
Natomiast zdarzyła się sytuacja, że dojeżdżając do Moguncji, w głośnikach pojawił się komunikat w języku niemieckim, że ten pociąg, tak jak miał jechać, nie jedzie jednak przez lotnisko we Frankfurcie, tylko jedzie bezpośrednio już na Frankfurt Hauptbahnhof, ponieważ są jakieś problemy techniczne na linii do lotniska. Więc ci, co jechali na lotnisko, musieli w Moguncji wysiąść i przesiąść się na inny pociąg. No i rzeczywiście, ten komunikat był powtarzany wielokrotnie i większość zrozumiała. Natomiast jak już dojechaliśmy do Moguncji, to w końcu komunikat pojawił się też po angielsku i jeszcze kilka osób wysiadło. Tak, spowodowało to chyba 20-minutowe opóźnienie. Ale co ciekawe, miałem bilety na pociąg, kupowaliśmy w aplikacji Deutsche Bahn, i jak tylko wiadomo było, że jest opóźnienie, to dostaliśmy powiadomienie z aplikacji, że nasz pociąg będzie miał opóźnienie. Najpierw tam było chyba 11 minut, potem 20. Tak więc ta aplikacja do kupowania biletów bardzo fajnie działa, bo na żywo dostawaliśmy powiadomienia, czy to o zmianie peronu, czy właśnie o opóźnieniach. Chociaż był jeden minus tej aplikacji – nie byłem w stanie (może nie umiałem tego wyklikać), ale nie udało mi się za jedną transakcją kupić dwóch biletów na pociąg. Może nie wiem, jak to zrobić, a może jest to jakieś formalne ograniczenie, które sprawia jednak, że user experience jest trochę gorszy.
Natomiast z drugiej strony, jak wracaliśmy, to też było opóźnienie w drodze powrotnej. Podejrzewam, że spowodowane kaskadowo tym pierwszym opóźnieniem, bo dużo pociągów we Frankfurcie było widać, że jest opóźnionych na rozkładzie jazdy. To się zdarza również w Niemczech. Ale... I też mieliśmy przesiadkę w drodze powrotnej. Trochę inną trasą jechaliśmy, ale też mieliśmy przesiadkę i nie zdążyliśmy na nią, ale to nie było problemem, bo następny pociąg, również na linii niezelektryfikowanej w lekko górzystym terenie, podkreślam, był za pół godziny. Więc i tak po prostu wyszliśmy z pociągu i przesiedliśmy się. Już ten pociąg, który miał być za pół godziny czy 20 minut, już tam czekał, był podstawiony, więc przesiedliśmy się tylko do pociągu, poczekaliśmy te 15-20 minut i pojechaliśmy. Więc tak, opóźnienia się zdarzają, ale po prostu jak w Niemczech zdarza się opóźnienie, to nie jest to tak duży problem jak w Polsce, gdzie nie trafisz na przesiadkę i trzeba czekać 2-3 godziny na kolejne połączenie.
I jeszcze podsumowując, to urbanistyka w tych mniejszych miejscowościach. Po prostu przestrzeń publiczna tam... jak się chodzi, szliśmy do sklepu czy na spacer, tam się po prostu człowiek dobrze czuje. Jest dużo zieleni, jest ład urbanistyczny, nie ma niepasujących do siebie budynków, jakichś przeskalowanych – że mamy nagle trzy-, czteropiętrowe budynki przy domach jednorodzinnych, czy w jakichś zupełnie różniących się kształtach, elewacjach itd.. I co zwróciło szczególnie naszą uwagę, to to, jak mało płotów jest, nawet na takich osiedlach domów jednorodzinnych. Co najwyżej jest płot odgradzający od sąsiada, ale od ulicy nie ma płotu. Normalnie widzimy podwórko, dom i jego podwórko. Wszystko to sprawia, że nie ma takich barier, wszystko jest takie otwarte, czujesz się w tej przestrzeni dużo lepiej. Pewnie więzi społeczne dzięki temu też są dużo lepsze. Więc tak samo jak nie ma ogrodzonych pól winogron, tak samo posesje przy ulicy... no te płoty potem gdzieś tam są, ale jak już są, to mówię, są tylko od sąsiada, nie od ulicy, i nie są tak nachalne i gigantyczne jak to u nas w Polsce.
I myślę, że tym dojeżdżamy do końca tego turystyczno-niemieckiego, dźwiękowego szlaku rowerowego. Wszystkie linki, rzeczy, o których mówiłem, znajdą się w notatkach tego odcinka pod adresem rowerydlaumyslu.pl/15, jak 15. odcinek podcastu. No i oczywiście zachęcam do subskrypcji mojego newslettera, gdzie będzie więcej zdjęć i filmów z Bike Expo, jak i z tych szlaków rowerowych w Niemczech.
No a dla Was najważniejsze: Byliście dzisiaj już na rowerze? Bo jak nie, to wsiadajcie pokręcić. Wasz umysł Wam podziękuje.
To był 15., turystyczny odcinek podcastu "Rowery dla umysłu". Ja nazywam się Rafał Sobolewski. Dzięki za słuchanie i do usłyszenia w kolejnym odcinku. Do zobaczenia na szlakach. Cześć.
Twórcy i goście

